wtorek, 19 lutego 2013

Nów księżyca




Tytuł: Nów księżyca
Autor: Rachel Hawthorne
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 280
Rok wydania: 2010
ISBN: 978- 83-241-3716-9
Cena: 29,80



            Obecnie, po kilku przeczytanych już seriach, w których wilkołaki, wampiry, anioły i zombie są na porządku dziennym, staram się doszukać w świeżo przeczytanej powieści jakiegoś elementu, który byłby hm…oryginalny.

             „Nów księżyca” dotyczy wilkołaków, czy jak sami zwykli się nazywać -   Zmiennokształtnych. Do tej pory spotykałam się głównie z sytuacją, w której człowiek żyjąc swym zwyczajnym, ludzkim życiem w pewnym momencie swojego istnienia nagle dowiaduje się, że jest, albo w mniej lub bardziej zależny od niego sposób przeistacza się w jakiegoś rodzaju postać nadnaturalną. W tym przypadku Brittany odkąd sięga pamięcią żyje ze świadomością, że jest Zmiennokształtna i że swojej pierwszej przemiany w wilka doświadczy w noc 17-tych urodzin. Jednak nic takiego się nie dzieje, bo jak się okazuje…dziedziczy geny po ojcu…zwykłym śmiertelniku. Jej świat lega w gruzach. Od zawsze marzyła o zostaniu Strażnikiem nocy, tymczasem los okrutnie z niej zadrwił i w brutalny sposób dowiaduje się, że jest przedstawicielką Statycznych.

            No i w sumie to by było na tyle jeśli chodzi o w miarę oryginalne wątki powieści, ale nie zniechęcam się! :)

            Zmiennokształtni bardzo chronią wiedzę na temat swojego istnienia, jednak są tacy, którzy coś podejrzewają…

            Należy do nich pewien szalony naukowiec o imieniu Mason. Jest on członkiem organizacji Bio-Chrome, prowadzącej badania genetyczne między innymi na temat syntetycznego stworzenia wilkołaka. Oczywistym jest, że do takiego eksperymentu potrzebne są szczegółowe informacje o cechach i zwyczajach Zmiennokształtnych. W tym celu bierze zakładników – Brittany i Connora, wybranka jej serca. Ile jest w stanie poświęcić dziewczyna w imię miłości i jakie pociągnie to za sobą konsekwencje?

            Lekka i przyjemna lektura, to trzeba przyznać, ale wciąż czekam na paranormalne romansidło, w którym powiałoby świeżością. :)

sobota, 16 lutego 2013

Ciepłe ciała





Tytuł: Ciepłe ciała
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 307
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7674-134-5
Cena: 29,90 zł




                            Wampiry, wilkołaki, upadłe anioły…teraz przyszedł czas na zombie!

            Na książkę natrafiłam przypadkiem, ale skojarzyłam, że niedługo ma pojawić się w kinach jej ekranizacja. Nawet planowałam się na nią wybrać, więc pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie kiedy najpierw poznam oryginalną treść. Teraz będę mieć co porównywać :)

            Świat został opanowany przez żywe trupy, choć one same nie lubią tego określenia. Zdecydowanie wolą podział na Żywych i Martwych. Są wśród nich jednostki zupełnie wyprute z typowo ludzkich zachowań, ale są też takie, w których człowieczeństwo wydaje się tlić jeszcze całkiem wyraźnie. Tak jest w przypadku Martwego o imieniu „R.”. Uwierzcie, on sam chciałby mieć pełnowartościowe imię, ale zombie maja to do siebie, że choćby bardzo chciały, to nie pamiętają prawie nic ze swojego „życia przed śmiercią”.  Na podstawie swojego wyglądu (głównie ubrania) próbują zgadywać wzajemnie kim byli w przeszłości ich pobratymcy. Dlaczego „R.”? Bo bohater książki podczas długotrwałego procesu przywoływania szczątkowych wspomnień doszedł do wniosku, że na tę właśnie literę zaczynało się jego imię.

            Relacje międzyosobowe w świecie Martwych są raczej ograniczone. Zombie nie posługują się artykułowaną mową, wiec ich „rozmowy” sprowadzają się zwykle do zawodzenia, charczenia i kiwania głowami. Jednak R. miał wśród tych wszystkich osobników kogoś na kształt przyjaciela. Był nim M. (ta sama sytuacja z imieniem).W naszych realiach M. uchodziłby za kobieciarza. Często widywany był w tłumie żeńskich zombie, ale co najważniejsze M. był Martwym, na którego zwyczajnie można było liczyć, co (nie oszukujmy się), było cechą na wagę złota.

            Zombie nie są wegetarianami. Do życia potrzebują mięsa, ludzkiego mięsa…Z tego powodu regularnie urządzają wypady na polowanie. Jedno z nich diametralnie odmieniło życie R.

            Spotyka Julie. Drobną, blondynkę o trudnym charakterze, której chłopaka R. ze smakiem spałaszował na lunch. Warto wspomnieć, że zombie najdłużej delektują się mózgiem. Nie chodzi tu wyłącznie o walory smakowe, ale ta część organizmu dostarcza im niecodziennych wrażeń. Dzięki mózgowi Martwi są w stanie poznać przeszłość zjadanego Żywego. To jakby sen na jawie. Zwykle jest to krótkotrwały proces, ale czasem dusza człowieka jest tak silna, że niejako ciało zombie staje się dla niej tymczasowym domem. R. tego doświadczył. Nie tylko ratuje Julie przed swoją rasą, ale również zakochuje się w niej. Uruchamia to w nim zupełnie niezrozumiałe, acz pozytywne procesy…

            Czy to uczucie ma szansę przetrwać w tych ciężkich, śmiertelnie niebezpiecznych okolicznościach? Przywołuje to trochę na myśl Romea i Julię w since fiction. Jednak fabuła jest zdecydowanie bardziej komiczna i właśnie z tej racji nie mogę się doczekać ekranizacji. Czuję, że będzie warto. :)

A tutaj trailer ekranizacji, której tytuł został przetłumaczony na polski jako "Wiecznie żywy". 






czwartek, 14 lutego 2013

Zdradzona



Tytuł: Zdradzona
Autor: Amy Meredith
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 207
Rok wydania: 2011
ISBN: 978- 83-241-4040-4
Cena: 29,80 zł




            No i to jest jedna z tych książek, które czytam, żeby się odmłodzić ;). „Zdradzona” jest 4 tomem bestsellera „Cienie”. To historia 16-latki, Eve, która jest półczłowiekiem, półdemonem. Poza tym, że walczy z atakującymi jej miasto złymi duchami, to prowadzi zwyczajne życie nastolatki. Ma chłopaka, o typie urody surfera, oraz przyjaciółkę, Jess,  na dobre i na złe (o czym ma szanse przekonać się właśnie w tej części serii).

            Trwają przygotowania do balu maturalnego Jess. Kupowanie sukienki i temu podobne ekscytujące wydarzenia. Droga do centrum handlowego prowadzi przez las, a w nim…co kilkadziesiąt metrów na ściółce martwe zwierzęta. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, (jaki drapieżnik, czy choroba) gdyby nie to, że każde z nich miało poderżnięte gardło…Na dodatek graniczna część lasu działa na Eve w dosłownie porażajacy sposób. Kiedy tylko stara się ją przekroczyć, ta natychmiast wysysa z niej cała energię. Dziwne, że ani Jess, ani Luke, chłopak Eve, niczego nie czują…Okazuje się, że jest to strefa ochronna, utworzona przez Zakon, mająca zabezpieczyć miasto przed złymi demonami. Tylko dlaczego nikt nie raczył powiadomić Eve o tym fakcie, skoro w jej żyłach również pływnie demoniczna krew….? Ta cała sytuacja sprawia, że Eve ogarnia bezradność i gniew na członków Zakonu za to zlekceważenie. Jej złość osiąga skrajne granice i ta, przecież wciąż świeżo upieczona czarownica, nie potrafi zapanować nabuzowaną w niej mocą. Zarówno Jess jak i Luke niepokoją się stanem Eve, a z czasem nawet zaczynają się jej obawiać…Eve nie może pogodzić się z faktem, że traci zaufanie najbliższych, czuje się…zdradzona.

            Książka jest odpowiedzią na najpopularniejsze obecnie tematy literatury dla młodzieży. Saga „Zmierzch”, „Szeptem” osiągnęły maksimum popularności, może teraz czas na serię „Cienie”? J
            

Kłamstwa na wysokich obcasach



Tytuł: Kłamstwa na wysokich obcasach
Autor: Gemma Halliday
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 229
Rok wydania: 2009
ISBN: 978-83-241-3435-9
Cena: 29,80 zł



           Komedie romantyczne to mój ulubiony sposób na popołudniowy relaks książkowy. Ale kiedy dodatkowo w grę wchodzi element kryminalny…nie spocznę póki nie skończę czytać! „Kłamstwa na wysokich obcasach” to właśnie jedna z takich pozycji. Książka wpadła w moje ręce przypadkowo (wygrzebałam ją z kosza przecen w jakimś supermarkecie) ale spowodowała, że (już teraz całkiem świadomie) sięgnę po pozostałe z serii „Na wysokich obcasach”.

           Okładka, jak przystało na kobiecą literaturę, jest soczyście różowa, co pewnie w głównej mierze przykuło moją uwagę. Pierwszy plan zajmuje para szpilek, bo to główna profesja bohaterki powieści – Maddie. Zapalona miłośniczka mody i projektantka obuwia, ma jeszcze jedno zajęcie, które wydaje się być jej trzecią pasją – doprowadza swojego hm…chłopaka (wciąż żadne z nich nie odważyło się zdefiniować tego związku) policjanta zresztą, do furii na granicy z rozpaczą z bezradności. Otóż Maddie, bardziej lub mniej świadomie, wplątuje się w niebezpieczne kryminalne zagadki. Tym razem nie było inaczej…

          Na planie kultowego serialu (przy którym mnie osobiście automatycznie nasuwa się skojarzenie z „Modą na sukces”) dochodzi do zabójstwa jednej z gwiazd. Ramirez, prawiechłopak Maddie, z racji swojego zawodu, prowadzi śledztwo w tej sprawie. Maddie nie byłaby sobą gdyby nie utrudniła mu tego zadania. Co prawda nieświadomie, ale jednak, nieźle zalazła za skórę jednej z kluczowych postaci areny przestępczej. Dziewczyna widząc, że Ramirez jest ehm…baaaardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy, postanawia się zrewanżować. Zatrudnia się na plan serialu jako garderobiana i przy okazji prowadzi swoje własne, alternatywne śledztwo. Oczywiście wielokrotnie ociera się o śmierć, czym jeszcze bardziej naraża się przystojnemu „złemu glinie”, ale koniec końców udaje jej się rozwikłać zagadkę i wszystko kończy się happy endem.


          Podsumowując, lekka, odprężająca lektura z dużą dawką uśmiechu. J

Kod Uzdrawiania



Tytuł: Kod Uzdrawiania
Autor: Alexander Loyd, Ben Johnson
Wydawnictwo: G+J Gruner&Jahr
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7778-114-2
Cena: 31,90 zł


            Są książki, po które sięga się ma księgarniową półkę, bo oprócz przyjemnej lektury niosą za sobą jakiś głębszy przekaz. Dokładnie tak jest w przypadku „Kodu uzdrawiania”. Tytuł jest dość krzykliwy…Jak to? Istnieje jakiś kod, po zastosowaniu którego wszyscy (bo autorzy twierdzą, że jest uniwersalny) będziemy zdrowi, zarówno psychicznie jak i fizycznie i efekt (przy prawidłowym stosowaniu) ma być długotrwały, a nawet dozgonny…? Jeszcze większe zdumienie wprawia mnie opis z dolnej części okładki: „Sam możesz sobie poradzić z przyczynami problemów zdrowotnych i uczuciowych oraz niepowodzeń. Uzdrowienie może nastąpić w 6 minut!”. 6 MINUT!!! To mniej więcej tyle ile zajmuje mi zaparzenie herbaty, albo umycie włosów! To…to…to…to jakaś bujda jest…Ja owszem, lubię tematy ezoteryczne i o bioenergoterapii i to nie była pierwsza tego typu pozycja w mojej biblioteczce. Jednak nie mogłam do tej książki nie podejść sceptycznie, bo gdyby ludzkości znany był cudowny lek na wszelkie dolegliwości, to Ziemia zamiast statusu planety, w kosmosie znana byłaby jako jedna z najjaśniejszych gwiazd, taki blask szczęścia biłby z jej powierzchni!

          Kierowała więc mną niepohamowana chęć poznania w końcu tego niesamowitego kodu. Zaczęłam czytać…

          Początek to historia problemu jednego z autorów, Alexa, i jego żony Tracey. Otóż kobieta ta cierpiała na długotrwałą depresję kliniczną. Jej mąż, lekarz z resztą, próbował wszelkich możliwych sposobów na to, żeby wyciągnąć ukochaną z tego, bądź co bądź bagna. Antydepresanty, medytacja, akupunktura, ćwiczenia relaksujące to tylko nieliczne drogi ich walki z chorobą. Alex jednak, pomimo ogromnej frustracji, za żadne skarby nie chciał się poddać. Pewnego dnia podróżując samolotem usłyszał głos Boga, który zesłał mu ten cudowny Kod Uzdrawiania. Jak podaje w swojej relacji: „W ciągu czterdziestu pięciu minut depresja kliniczna mojej żony…zniknęła.” Trzeba przyznać, że to…robi wrażenie! W dalszej części opisane są inne przykłady cudownych powrotów do zdrowia.

          Co jest więc TYM CZYMŚ co odróżnia Kod Uzdrawiania od innych, nieskutecznych metod? Wg autorów przyczyną wszystkich dolegliwości jest stres. Ok, to nie jest dla nikogo szokiem. Przecież współcześnie tylu ludzi praktykuje techniki relaksacyjne, specjalne metody oddychania, zwiększa czas ćwiczeń fizycznych, a jednak problem depresji i cierpień związanych z chorobami nie znika. Dlaczego? Autorzy twierdzą, że nie wystarczy nauczyć się zmniejszać napięcie nerwowe w danym momencie, bo stres jest zapisany w komórkach naszego organizmu. Nazywa się to „pamięcią komórkową”. Nasze komórki przechowują informacje poczynając od narodzin, aż do chwili obecnej. I właśnie ta pamięć jest odpowiedzialna za to, że nasz organizm reaguje na pozornie niestresujące sytuacje właśnie…stresem. Na szczęście tą „pamięć komórkową” można wymazać, albo chociaż unieszkodliwić. Do tego celu służy właśnie Kod Uzdrawiania. Jest to sekwencja 4 pozycji, w których wykorzystuje się własną energię (zgromadzoną w palcach obu rąk), kierując ją na 4 konkretne punkty ciała. Pomiędzy nimi tworzy się niesamowite pole energetyczne. Wcześniej należy przywołać możliwie najwcześniejsze wspomnienie związane z naszym problemem i dzięki tym 4 ćwiczeniom stanie się ono bledsze, aż w końcu zupełnie zaniknie. Następnym krokiem jest przywołanie kolejnych wspomnień dotyczących naszej dolegliwości i postępowanie w dalszym ciągu według ww. metody. Tak przebiega proces uzdrawiania pamięci komórkowej.

         Faktycznie sprawa wydaje się banalnie prosta. Przyznam, że po zakończeniu czytania byłam zdumiona, że tylu osobom udało się dzięki tej metodzie uwolnić się od cierpienia. Pomyślałam, że to może coś na kształt efektu placebo, ale autorzy jakby słysząc moje myśli (uwielbiam tego typu sytuacje podczas czytania J) od razu wytłumaczyli, że gdyby tak było to efekt byłby chwilowy, a dzięki Kodowi Uzdrawiania, żona Alexa nie miała objawów depresji przez następne 7 lat, czyli do momentu w którym książka była pisana.

         Pewnie oprócz stosowania przedstawionych tutaj ćwiczeń ważna kwestią jest wiara w powodzenie. Oczywiste jest, że przytoczone przykłady ludzi, którym Kod Uzdrawiania pomógł, rozwiał w jakimś stopniu mój początkowy sceptyzm, ale ciągle nie do końca przekonana byłam o zbawiennym działaniu tego środka. Postanowiłam jednak pewnego dnia zaryzykować. Miałam uporczywy ból głowy i pomyślałam sobie – czemu nie. Możecie wierzyć lub nie, ale…pomogło…J. Sama nie wiem co o tym myśleć, ale skoro ta metoda nie jest w stanie zaszkodzić, a może pomóc…J

        Serdecznie dziękuję mojemu chłopakowi, dzięki któremu ta pozycja wpadła w moje ręce J ( btw buziaki z okazji Walentynek!!! :*)

       Gorąco polecam osobom, które są otwarte na tego typu eksperymenty J